Bóbr Żulina

Przygody Bobra Żuliny

Cz.1 Zegarki

Parowóz mknie przez dolinę Śmierci.
Ciągnie za sobą kilka ciężkich wagonów,
a w nich Małego Bobra Żulinę.
Siedzi i kłóci się z prawami Einsteina,
jak mędrzec całego świata.
Przewraca oczami i wzdycha,
jak ta lokomotywa.

Zmierza do kopalni zegarków,
bo mapę w książce odnalazł.
Wie, że została ona opuszczona,
pełna bogactw i podarków.

Przemierzył już drogę samolotem,
przez ocean, cały w pocie.
Bał się bardziej statku,
więc wybrał podróż nieboskłonem.
Teraz siedzi w preriowym blaszaku
z uśmiechem na bobrzej twarzy.
W pełnym orszaku.

W ręku trzyma walizkę,
jak prawdziwy byznesman.
Na sobie garnitur,
z najlepszej wełny.
Dumny i pewny,
jak nigdy dotąd.
Że skarb się odnajdzie i odtąd…
będzie mógł stworzyć kraj dla bobrów.

Cz.2 Blaszak

Powoli ten blaszak mknie przez dolinę.
Bóbr przy oknie siedzi, by podziwiać okolice.
Czuje, że to już blisko,
chociaż droga jeszcze długa.
Pociąg na stary peron wjeżdża
a 300 mil, Bobra jeszcze czeka.

Podchodzi do kasy o bilet prosi
na dyliżans przez prerię
do jaskini rozkoszy.
(Bo zdradzę Wam tą tajemnicę,
że kopalnia w skalnych jamach.
Jak w mieście w Grecji,
zwanym Matala.)

Bóbr szybko odbiera bilety,
radość zmazuje z twarzy,
poskramia swoje podniety.
By nikt nie zauważył
jaki Bóbr plan ma.
Bo to Jego wielka misja,
tajemna jak Jamesa agenta.

Czeka z dwie godziny
dobrze, że nie miesiące,
na odjazd karocy,
pod zachodzące słońce.

Podjechał dyliżans,
strasznie sterany,
jak widmo prawie przezroczysty,
z obdartymi bokami.
Wtem przed oczami Bobra,
wielki jak dąb staje,
Indianin z plemienia Siuoxów.
Czterema końmi dziko szarpie.
Już się niecierpliwi,
do odjazdu mu prędko,
bo za pół roku musi
dotrzeć do San Bernardo.

Cz. 3 Strach

I tak to do amerykańskiej karocy,
Bóbr chwiejnym krokiem zmierza.
Indianin Siouxów zimnymi ślepiami,
zza siebie strzela.

Sam jedzie tak biedny
przez bezdroża tej prerii.
Przemierza z Czarną Strzałą
przez dolinę i pod skałą.

Cały czas myśląc co dalej z Nim będzie,
czy do Buffallo dotrze, czy zginie na zakręcie.
Bo trasa wiedzie przez góry i krawędzie,
nigdy czegoś takiego nie widział, był w błędzie.

Bo wszędzie miały być tylko rzeki,
drzewa, trociny, bagna i ścieki,
tamy, wiadukty, drogi i kręgi.
Nic więcej nie myślał, aż ma wypieki.

A tu piękne widoki,
jak w muzyce Seroki.
Chociaż same skały,
Bobra oczy tego nie widziały.

Nie wpadła mu myśl do głowy,
czy trafi w nocy jakieś łowy.
Bo on też może być ofiarą,
jeśli go rozpoznają.

Wtem znienacka się przewraca.
wóz na kamień natrafia.
Czarna Strzała jak wilk wyje,
konie ciągną przez “pustynie”.
Wiele piachu już w pojeździe,
pełno kurzu, co to będzie.
W lewe okno Bóbr zagląda,
niestrudzenie łapie balans,
wspina, krzyczy, gdzie jest Strzała.
Przez okienko nic nie widzi,
konie gnają, woźnica nie siedzi.

Bóbr zlękniony czuje lejce.
Chwyta żwawo, bolę ręce.
Mocno ciągnie, nie popuści,
musi stanąć, ma już mdłości.
Znów jak James ma wyzwanie,
zupełnie jak w Bagdadzie.

Konie wolniej coraz pędzą,
w końcu stają nad krawędzią.

Cz. 4 Wypadek

Bóbr serca rytm próbuje zwolnić,
by stanąć na nogi, by oddech nastroić.
Podchodzi nad przepaść, uspokaja konie.
Nerwy zwichnięte, trzęsące dłonie.
– O matko! Krzyknął nagle.
Tam nie ma nic na dnie.
Myśli rozdarte i bardzo wstrząśnięte.
– Nie panikuj Bobrze. Słyszy krzyknięcie.

Tak, to Czarna Strzała na ratunek woła.
Biedaczek spadł dwa metry od dyliżansu koła.
Noga jakaś dziwna, twarz bardzo zlękniona,
chyba połknął piasek, ale oddycha.

Biegnie do niego, bo bezbronnie leży,
wplątane ma ciało wokół uprzęży.
Bardzo go boli i ciągle krzyczy,
przewraca ślepiami, ale nie płacze.

Podchodzi bliżej, chwile pociesza.
Bo udo złamane, kość przemieszcza,
każdy zbyteczny ruch Indianina nogi,
trzeba go ratować, uciekać z tej drogi.

Pobiegł Bóbr szybko do starej karocy,
wyjął apteczkę, nic nie widzi w nocy.
Znalazł kija i do Czarnej Strzały wiąże,
teraz będzie boleć, drzyj się razem z Bobrem.

Zielony i żółty Indianin się zrobił,
zemdlał, więc chwilę by plan ułożyć,
zostało Bobrowi z 15 minut nic więcej,
chyba, że później Indianina ogłuszać trzeba będzie.

Ogiery odpina, żaden uciekać nie chce.
Teraz trzeba zrobić piaskową tratwę,
wykorzystać lejce.
Dyliżans ma koła wszystkie połamane,
poranione szyby i drzwi pozgniatane.
Dlatego właśnie tratwę trzeba przygotować,
połączyć linami i startować.

Będziemy po ziemi do celu ciągnęli,
dwa konie i Bóbr Żulina, jak krewni po kądzieli.

Cz. 5 Rozterki Czarnej Strzały

Tratwa mocna jest jak nieoszlifowany diament,
a na dachu Indianin leży strasznie pokracznie.
Bo z dachu dechy Bóbr wykorzystał,
gościa ułożył, schudł przy tym z kilo trzysta.

Nagle nasz pacjent budzi się z omdlenia,
zaczyna krzyczeć z przerażenia.
Co się z nim działo, nic pamięta,
boli go cała noga, nawet pięta.

Żulina próbuje Czarną Strzałę uspokoić,
próbuje dowiedzieć się dokąd ma gonić,
bardzo zmęczone gorącem konie,
udaje się w końcu porozumieć z tym ciężkim „słoniem” ;).

– Jedziemy bracie ku zachodzącemu słońcu.
Wyschnie Ci ślinianka, bo będzie goręcej.
Zostaw, odpocznij i pognaj czym prędzej.
Czy chcesz mnie zabrać do mojego domu?
Możesz zostawić, nie powiem nikomu.
Masz swoje sprawy, które są ważne.
Ja tu poleżę, wrócisz jak je ogarniesz.
Ktoś na pewno tędy będzie kiedyś jechał,
jakiś powóz lub … oh no już zmykaj.

Cz. 6 Przez doliny

Bobrowi nawet przez myśl nie przeszło,
by kompana zostawić,
tak po prostu na śmierć pewną.
I już na konia wsiada śmiało,
głowę przechyla, czy za nim nic się nie stało.
Czy Indianin leży i nie marudzi,
bo zdania Bóbr nie zmieni
odholuje go do ludzi.

Po dwóch godzinach wielkiej suszy,
pogoda doprowadza do strasznych katuszy.
Ale tuż przy linii horyzoncie,
kłęby kurzu w powietrze unoszące,
widzi nawet Sioux otumaniony,
Żulinka zadrżała, toć to Indianiony.

Zrywa się z kopyta, przed siebie w panice.
Prawie to już galop, a to coraz bliżej.
– O matko to nie w tą stronę, konia zawlekam.
Czarna Strzała silnie krzyczy. Nie! Nie poczekam.
Czy to z bólu wyje? Nie! Kompanów woła.
– Koniec już ze mną. Myśli Boberona.

Mdleje biedaczek z wielkiego wrażenia,
nie był gotowy na takie niedotlenienia.
Spada tuż przed trzema wyrostkami,
stojących na koniach z pióropuszami.

I tak na chwilę film nam się urywa.

Cz. 7 Beaver Creek

Budzi się w nocy, głowa go boli.
Kręci się namiot, (w którym przebywa), wbrew jego woli.
Słyszy z oddali szum bardzo znajomy,
czy to wszystko mu się śniło,
czy wrócił już z wielkiej „misjony”?
Wyszedł z namiotu, przeciera swoje oczęta,
nic nie widzi, bo mrok panuje, wokół zwierzęta.
Zew natury do szumu go ciągnie,
bo to strumień rwący. W głowie mu płonie.

Nagle ktoś za ramię lekko go łapie.
Bóbr już nie ma nawet siły się zlęknąć, na kolana nie upadnie!!!
Za nim stoi z 10 Indian zdziwionych,
takiego gościa nie mieli jeszcze wśród swoich.

Bóbr serdecznie ma już tego dosyć.
Nie licząc na efekt biegnie ku rozkoszy.
Bo woda jego domem, jest właściwie od zawsze.
– Niech mnie dogonią to im pokaże.

Indianie wcale za nim nie ruszyli,
bo dawno by go już otoczyli.
Oni czekają, bo Bóbr na pewno wróci,
trzeba go ugościć, stołu nie przepuści.

Cz. 8 Pierwsze starcie

Woda jest bardzo miękka i przyjemna,
pachnąca i czysta, a nie taka mętna.
-Oj tu chyba jest raj na ziemi.
Westchnął Bóbr głośna i jest przy nadziei,
że gdy stworzy swoje królestwo,
tam też będzie tak czysto.

-Dobrze, już dobrze,
trzeba się z Indianami po prostu zaprzyjaźnić.
Oni mają łebki na karku, by misję usprawnić.
Tak sobie myśli, tak kombinuje.
I z wody odważnie wychodzi, zaraz się z asymiluje.

Patrzą na Bobra jak na marsjanina,
nie dziwcie się im, Wam też by zbladła mina.
Jakby takie zwierzątko do Was przemawiało,
z wypiętą piersią i tak śmiało.

Stoi na dwóch łapkach i tak rzecze:
– Jam Bóbr niezłomny
i z zapałem ogromnym.
Ostatnie etap z Czarną Strzałą odbyłem.
Prawie wszystkich zębów sobie nie wybiłem.
Misję mam wielką do spełnienia,
raj dla Bobrów stworzyć, pełen dobrodziejstwa.
Patrzą na niego swoimi czarnymi ślepiami.
Niezbyt dobrze to wróży. Ruszają z pięściami.

Wtem słychać krótki krzyk, to Czarna Strzała.
– Co Wy robicie gamonie, to mój wybawca.
Dzięki Niemu jestem tu z Wami.
Cały i zdrowy z obiema nogami.
Już mi wracać do swoich obowiązków,
a nie mego przyjaciela męczyć. Do posążków.
Na wielką ucztę się przygotowywać.
Mamy co świętować, pióropusze odpucowywać!
Jazda!

Cz. 9 Tańce

Na początek wszyscy patrzą spod byka.
Na tego intruza, coś im nie styka.
Gadający Bóbr to się w głowie nie mieści
i pełnymi zdaniami, jak z powieści.

– Oesssu, co Wy tak nie dowierzacie,
i tak paszcze rozdziabiacie.
Widać wiele żeście jeszcze nie widzieli.
Kolejne doświadczenie za Wami.

Tak troszkę Bóbr się podśmiewuje.
Czarna Strzała Mu wtóruje.
I do obrzędu już zaprasza,
swych kamratów, bo ogień przygasa.

Teraz Bóbr swą paszczę opuszcza,
bo wokoło ciemno a z Indianin z dwadzieścia.
Wokół ognia mistycznie tańczy,
ubrani w kolorze pomarańczy.

A na twarzach czarne kreski,
śmigają jak iskiereczki.
To w prawo
to w lewo,
razem z głowami,
za Indianami.

W pląsach,
wirowaniu,
ze strzałami.
Rytm,
puls,
brak oddechu.
Bóbr nie może
i do kręgu,
już skacze,
cały czas w biegu.

Zmęczony siada, rybki mu podają.
No już nie wytrzyma, szybko pochłania.
Jedną za drugą, aż małe uszka się trzęsą.
Zapomniał, że ich nie je. Ot zwierzęcość.

Rozgląda się wokoło wszyscy rozradowani.
– Jak mi smutno – myśli – jutro rozstanie.
Muszę dalej jechać, bom mam cel szczytny.
Ah jak będzie ciężko …

Cz. 10 Trzeba się żegnać

28-01-2012

Wstaje o dwunastej,
nie jest to przecież już rano.
W obozie wielka krzątanina,
dzieci biegają.

Głowa Bobra boli,
nie pamięta zbyt wiele.
Ciągle mu się mąci,
jakby wbiegał w karuzele.

Jakby helikopter nad głową się kręcił,
jakby miał na czapce świderki
jak pomysłowy Czestmir.
Ojej wody tak bardzo mu się pić chce,
pewnie po tych pysznych rybkach,
na drewnianych półmiskach.

Nagle słyszy głośne nawoływania,
to połamana Czarna Strzała.
Woła swojego przyjaciela, kamrata,
by z Nim zasiadł do śniadania.

Bóbr tylko o wodę grzecznie prosi,
nie może na jedzenie dzisiaj patrzyć.
Jakoś tak dziwnie wyszło.
– Siadaj Bobrze obok mnie, a już chyżo.

Siedzą tak razem z pół godziny
w końcu Żulina mówi:
– Ja dziś wyjeżdżam bracie,
pewnie więcej mnie nie spotkacie.
Ale przeżyłem tutaj najlepsze me chwile,
byłbym dłużej z Wami, ale nie mogę zostawić swoich w tyle.
Oni czekają na mnie, bym wrócił i raj stworzył starannie.
W tej chwili Strzała Mu przerywa.
– Tak nie można, jeszcze jedną noc z nami zostań.
– Kolejnej takiej nocy ja nie przeżyje.
Śmiech całą wioskę ogarnął.

11. Ostatnie pożegnanie

03-02-2012

Ta noc jak obiecywali nie jest burzliwa.
Spokojnie usiedli do ogniska.
Bóbr w smutku myśli, Strzała także,
że jutro rozłąka, na zawsze.

Oj tam trzeba się bawić, dziewczę porywa,
Żulinę do tańca, aż boki zrywa.
W kręgu zamiata swoim bobrzym ogonem,
na prawo i lewo w podskoku i w pokłonie.

I tak do rana wesoło się bawią,
nawet buziaka skradł za woalką.
Będzie pamiętał kolejną noc z Indianami,
a myślał, że zasiądzie nad ich skroniami.

I tak wybija godzina ósma,
do drogi się zbiera, dzielny nasz Żulina.
Strzała podchodzi i tak rzecze:
– Masz tu kamracie najlepsze źrebie.

Mały to koń lecz w sam raz dla Cię,
jak spadniesz nie będzie boleć w klacie.
Pojedziesz na nim aż do celu wyprawy,
karm go dobrze, bo najlepszy z naszej osady.

Weź go sobie na zawsze w podzięce,
za samego siebie i swoje dobre serce.
Nie bij i nie karz, bo to kochana zwierzyna.
– Tego mi mówić nie musisz – uśmiecha się Boberzyna.

I w wielki uścisk sobie wpadli,
taki niedźwiedzi, na misia, kozaki ;).
A z oczu im łzy długie lecą,
czy gdzieś Bóbr jeszcze ze Strzałą się sklecą.

Bóbr zdąża tylko na konia podskoczyć,
a już w drogę pędzi, nie tracąc mocy.
Lekko macha, nie może się rozkleić,
bo by został na zawsze z kamratem po kądzieli.

Cz. 12 Pustynne bezdroża

12-02-2012

Jedzie Bóbr już chyba z całą godzinę,
ma ze sobą zapas wody i pyszną rybkę.
Oczywiście z dziesięć, bo by daleko nie ujechał.
A wokoło piasek, gorąc, pustynnie.

Tak sobie myśli co go jeszcze czeka,
za jakiś czas przyjdzie noc
i trzeba będzie uciekać.
Gdzieś się przespać, czy właściwie dobrze jedzie.
Czy w tą stronę, chyba jest mu sennie.

Staje na chwilę, żeby konika napoić.
Przeciera mu grzbiet i kopytka czyści. (ostrzy).
chwilę odpocznie, bo w okraku nie przywykł jechać,
po prostu pupsko go boli, chyba ma odparzenia.

Ale cel szczytny. Już zmrok nadchodzi dziarsko,
szybko słoneczko za górką się zapadło.
Oj ciemno, zimno, ale Bóbr ma koce.
– Tak mnie wyposażyli, moi indiańce.

O i mały wigwam, również mam ze sobą.
Szybko rozstawię, póki widzę własne palce.
Ognisko rozpalę, hm czy jest w okolicy drewno.
Ach znajdę coś i będzie jasno. Tak, na pewno.

Po godzinie ciszy wielkie wyjce wychodzą,
tak to wilki, które uwielbiają nocą,
polować na takich co bardzo smakują.
Ale Bóbr ma ogień i odwagę Indianina.
Nikt mu nie zagrozi nawet taka dziczyzna.

Cz. 13 Burza

12-03-2012

Ale oka całą noc znowu nie zmruża,
musi pilnować konia, by do podróży.
Rano mógł się wybrać, Bóbr i źrebina mały,
trzeba będzie jakoś wspiąć się na te obślizłe skały.

A nad ranem tuż nad Bobra uchem
wielki bąk. Nie! Wskakuje za pazuchę.
Jak nie wyleci jak z procy nasz przyjaciel,
bąk go chce ugryźć. AAAŁAAAA! W sam karczek.

Biaga wokół namiotu jak opętany,
chociaż bąk już dawno poleciał, to nie jego klimaty.
Wrzaski i krzyki, przepędziły go na wieki.
Uff Bóbr zmęczony, opadają powieki.

Niestety musi ruszać, bo jest już ranek.
Powoli składa namiot i swoje posłanie.
Źrebak zwany – Mocarz Wszechświata,
grzecznie czeka na swojego kamrata.

Bóbr ostatni pakunek do grzbietu przywiązuje,
ogląda się za siebie, czy wszystko mu pasuje.
Czy do drogi wszystko spakował,
czy ognisko: -OOOOOOH.

Wielki wiatr się nagle zebrał,
jakby w rogi pańskie miał zamiar zadąć.
Jęczy cała okolica. No to już koniec.
Płacze nasza Boberzyca.

Widzi wielki okrąg, takie halo w pionie.
Chce uciekać, ale nogi … one w poziomie.
– Co tu się dzieje. Powariowaliście.
Co się ze mną dzieje. Koniku tu do mnie chodźże.

Cz. 14 Gdzież ja jestem ……………

14-03-2012

Bóbr powoli się uspokaja,
okrąg się zbliża, nie ma czekania.
Zamknięte oczy, cisza w około.
– Gdzież ja jestem …………… chrap chrap chrap

(Cóż zrobiłem,
to nie burza piaskowa, nie pokrywa pyłem…..)

Powoli budzi się. Chyba spał wieki.
Ale jakoś miękko, są poduszeczki.
I miła kołderka, prawie jak u mamy,
tylko strasznie zimno, wszędzie metale.

Metalowe łóżko, srebrne krzesełka.
Miedziany stół i lampka nierdzewna.
– O Matko, jedyna, najdroższa, Kochana!!!
A co to za okno? Czy to nie kotara?

Niepewnie Bóbr do wielkiego bulaju podchodzi.
Nie wierzy oczom, przezroczyste, od czegoś grodzi.
I nie jest wcale zasłoną od wody,
to nieboskłon cały. – Ja mam lęk wysokości!!!

Siada na krześle, zimno ogonek mrozi.
Obok na stole jakaś szata leży.
Szare to, nijakie, niebieskie ma wstawki.
Gdzieś już to widział: – To chyba omaki (omamy).

Hmm tak chwilę się zastanawia,
wkłada odzienie i w lustro zagląda.
– Tak!!! Już wiem – krzyczy – to musi być tylko
statek StarTreka, ciekawe co mnie czeka.

Cz. 15 Radocha i żal

16-05-2012

I cieszy się Bóbr jak dzieciak mały.
– Jest kosmiczny statek to jestem ukontentowany!
Zawsze chciałem za sterami takiego potwora,
planety i gwiazdy rozpraszać w gwiazdozbiorach.

Żeby później naukowcy się cieszyli,
że nowe okazy na niebie wypatrzyli.
Takie psikusy mi się marzyły,
do spełnienia ot teraz.

– No chyba sobie jaja jakieś kosmiczne robicie,
Panie Bobrze kochany, tak nie można i to o świcie.
Wchodzi do pomieszczenia gość ubrany jak Bóbr.
Tak samo szary, nijaki strój.

– Nie, nie. Ja tylko tak żartowałem.
Wiem, że one na stałe do nieba przyczepiane.
A właściwie co ja tu robię
i z kim mam przyjemność, odpowiedz mi łaskawie.

– Tak się niestety stało, że pomyliliśmy trasy.
Mieliśmy w swojej strefie wylądować, ale nasze kompasy,
zamiast Trójkąta Bermudzkiego wskazać i spokojnie opaść,
to na Twój namiot trafiliśmy, też Trójkąt, lecz nie atlantycki.

– Ale co mnie obchodzi, że zboczyliście,
po cóż mnie zabieraliście?
Ja kraj dla bobrów na Ziemi chce stworzyć,
proszę natychmiast włazy otworzyć.

– Chwilowo tego nie możemy,
jak widzisz za oknem, tam jest się Twoja Ziemia szerzy.
Już trochę od niej odlecieliśmy,
za pół roku wrócimy i tam Cię pozostawimy.

– To bardzo nieładnie z Waszej strony.
Pół roku to dla mnie wieczność,
wstyd niech Wam będzie pokemony (mondzioły).
Ludzi ani Bobrów nie zabiera się ot tak.
Usiadł w kącie i cicho szlocha.

Cz. 16 Nagroda i skrucha

24-06-2012

– Zostaw mnie samego – krzyczy Bóbr zdenerwowany –
– Jak tak można dziwolągu, w szare płótno przebrany.
Wynocha mi już, cały plan popsuliście.
Obym wrócił w to samo miejsce i o świcie.

Wychodzi Tobi bardzo zmieszany.
Nic nie mówi, zamyka drzwi, podpiera ściany.
– Co żeśmy Mu narobili? – martwi się szczerze.
– Trzeba coś wymyśleć by nie zostawić go w potrzebie.
Ah jaka to potrzeba, to my daliśmy plamę.
Trzeba mu to zrekompensować, wiem, mamy mapę.

Biegnie Tobi do dowództwa, pomysł już mu się rwie na usta.
– Kapitanie, mam już koncept. Bóbr stąd przecież może! Będzie kontent!
– Ale o co chodzi? Co tak drzeż się?
– Chodzi o mapy, mapy Ziemi, są tam w kredensie.

– A już rozumiem, taki masz plan.
Świetny to pomysł, oby gość nasz,
chciał na nie spojrzeć, są aktualne.
Nawet w 3D, coś na kompie się znajdzie.

I Kapitan już biegnie do „salonu” Bobra,
by nowinę Mu przekazać, by już nie szlochał.

– Panie Bobrze – wchodzi bez pukania.
– Jest dobra nowina, nie do odrzucania.
Mamy plany, mapy i wizualizacje,
całej planety, wszystko w oka mgnieniu okiełznacie.
Wcale nie musicie tutaj siedzieć bezczynnie.
Pół roku na marne na pewno nie zrzucicie.

Podnosi posępny swój wzrok na intruzów,
nie wierzy: – Odejdźcie, mam dość waszych lapsusów.
Razem z sierżantem biorą go pod ramię
i śmiało ciągną przez żelazną bramę.

Cz. 17 Raj

21-07-2015

Łypie spode łba nasz Bóbr kochany,
otwiera oczy z wielkim niedowierzaniem.
Toż to wielka mapa w 3D się ukazała,
a na prawo wielka rzeka, takich nam mało.

Szukał Bober długo, wiele przygód wespół
z przyjaciółmi przeżył i czy dotarł do celu?
Nie może być to wielkie szczęście się nadarza.
– Tak, tak, pokaż tą mapę, to mi się nie przydarza.

– To nie może być prawda, tutaj jest rzeka, a tam tyle drzew.
Jest piękny potok i kilka polan oo nawet rzodkiew.
Toż to raj dla nas będzie, gdzież to on jest.
Szybko proszę na ziemię lećcie. Już słyszę ten szelest.

– Ale my tak nie możemy, planów zmieniać co chwila.
– To po co mnie z domu zabieraliście. Złość moja się nasila.
– Pomyłka wielka nastąpiła, wiemy nasza wina,
nie możemy zawrócić. Efekt Domina.

– Musimy jak po schodach do przodu,
aż znajdziemy takie co nas na dół.
Zaprowadzą prosto do Twojego raju.
Wybacz nam druhu, Ty chyba nic nie panimaju.

Bóbr wielce zasmucony przysiadł.
Załamał ręce, oczy poprzymykał.
Łzę uronił wielką, jak jego stopa,
– Kiedy wrócę do domu. Głośno zaszlochał.

Wstał pomału poszedł do swojego łóżka.
Może gdy się zbudzi czarodziejska wróżka.
Do jego przyjaciół zaprowadzi go szybciutko.
Niech tylko szepnie zaklęcie mu na uszko.